Zło w kolorze sepii

Data:

Człowiek od zawsze ma bardziej lub mniej skrywaną atawistyczną czarną stronę księżyca – potrzebę dotknięcia chociaż paluszkiem, rzucenia chociaż kącikiem oka na czyste zło. Oczywiście, by potem stwierdzić, że ja jestem lepszy, nie jestem aż tak zły. I tu pojawia się Aleksiej Bałabanov na tegorocznym Sputniku ze swoim filmem „O dziwadłach i ludziach”, niby polemizując z człowiekiem: „Chciałeś zła? No to patrz – masz go w nadmiarze”. I w ten nadmiar zanurza widza ze wspaniałą reżyserska precyzją.

Rzeczywiście, w filmie nie ma ani jednej postaci, której możemy sympatyzować, chociaż tak chciałoby się takową znaleźć. Nie ma tu ofiar i oprawców – oni zamieniają się miejscami i okazują się być jednakowo skażeni bezinteresownym, bo nie wynikającym z niczego złem. Wrażenie potęguje puste bezludne miasto, puste ulice i bohaterowie – niby ludzcy, a pozbawieni ludzkich cech. Podejmowanie prób odnalezienia ludzkich odruchów jest skazane na porażkę, gdyż wszystkie niby ludzkie odruchy okazują się być cieniutkim kokonem, skrywającym ohydną poczwarkę. Nie ma tu uczuć, co potęgują jeszcze twarze bohaterów - bez wyrazu, puste, martwe, tak jak martwe są ich czyny.

Yohan, zagrany przez Siergieja Makowieckiego, niewiele mówi – jego wyrazem jest brak mimiki, brak emocji, pustka. Po roli Yohana aktorowi zaproponowano zagranie seryjnego mordercy Czikatiło w serialu kryminalnym. Odmówił, stwierdzając, że nie zagra choć i przerażającego ale najzwyczajniejszego psychopaty po tym, gdy zagrał kogoś naprawdę okrutnego. Z pomniejszych ciekawostek – w „O dziwadłach…” aktor zagrał w specjalnych soczewkach kontaktowych, by osiągnąć wrażenie pustki w oczach bohatera. Równie wspaniałą, choć nie mniej koszmarną postacią jest Viktor Iwanowicz (w tej roli Wiktor Suchorukov, znany widzowi z „Brat”, „Brat2” i „Wyspa”). Jest inną, bardziej hałaśliwą, wersją Yohana ale nie jest niczym innym, niż wyrazem tego samego zła. Nawet dzieci, nazywane dziwadłami, nie są niewinne i czyste. Nie wzbudzają współczucia, gdyż też są skażeni, uczestnicząc bez specjalnego protestu w czynnościach poniżających. Widzowie, przychodzący na pokazy występów dziwadeł, czy towarzyszący tworzeniu pornograficznych zdjęć też wydają się nasiąkać egoizmem, na który patrzą, w którym uczestniczą. Można odnieść wrażenie, że upiorny Yohan – to kamień, rzucony do wody, od którego bezszelestnie rozchodzą się kręgi, zagarniając we władanie zła wszystko i wszystkich.

Jedyne okazywanie jakichś emocji towarzyszy wyrażeniu niezadowolenia, że mi coś zabrano, coś potrzebnego do sprawnego funkcjonowania – nie człowieka, a przedmiot, który zapewniał jakieś korzyści: ojca (płacz dziewczyny nad trumną ojca, bo obawia się o siebie i swój wygodny byt, a nie żałuje go), atak epileptyczny Yohana (zmarła mu niania, która odgrywała ważną rolę w fotografowanych scenach erotycznych). Oni nie żałują po ludzku – oni żałują egoistycznie.

A my siedzimy w fotelach i patrzymy na zło, pleniące się na ekranie coraz bardziej i bardziej. No przecież właśnie tego chcieliśmy – chociaż uchylić rąbka zasłony, by popatrzeć na zło i jesteśmy zaskoczeni, że nie jest to takie sobie prościutkie zło w stylu odpustowego diabełka, do którego nas przyzwyczaiły mniej lub bardziej udane produkcje kryminalne lub horrory. Jesteśmy dotknięci do głębi tym, że widzimy demona i to nie sztucznego, a jakiegoś prawdziwego i zaczynamy szukać go w sobie z obawą, że odnajdziemy.

Ten przewrotny film warto obejrzeć, choć nie wzbudzi on pozytywnych emocji. Szczególnie wrażliwym osobom bym radziła udać się na seans w towarzystwie, gdyż nie wykluczam, że po wyjściu z seansu będą miały chęć obejrzeć się za siebie, by upewnić się, że zło z ekranu nie przedostało się do naszej rzeczywistości i nagle nie znajdujemy się w opustoszałym mieście w kolorze sepii, gdzie zło jest sposobem i podstawą istnienia.